wtorek, 20 listopada 2012

DIY: sweter z ćwiekami

Mam słomiany zapał. Musze to przyznać. W mojej głowie rodzi się mnóstwo pomysłów i na każdy z nich nakręcam się tak bardzo, że wypalam się zanim zacznę go realizować. A gdy nawet uda mi się zacząć, bardzo szybko mi się to nudzi. Tak było z codziennym bieganiem, harcerstwem, śpiewaniem w scholi (okej o tym zdecydował także wyjątkowy brak talentu), a nawet z jednymi studiami. I wszystko wskazuje na to, że tak będzie z tym blogiem. Ciężka przypadłość, z którą staram się walczyć ze wszystkich sił. Ale co zrobić, kiedy w głowie rodzą się nowe pomysły? Teraz moim ulubionym zajęciem jest wszelkie DIY, zwłaszcza przerabianie ubrań. W głowie już otworzyłam nawet sklep internetowy, który stał się cudownym lekarstwem na moje przyszłe bezrobocie (zachciało się studiować dziennikarstwo), co wydaje się o tyle absurdalne, że z ledwością potrafię przyszyć guziki. Póki co staram się połączyć wszystkie moje chwilowe pomysły z tym blogiem, bo szkoda z niego rezygnować, kiedy włożyło się w to już trochę pracy. Jeśli więc macie sprawdzone sposoby na to, jak radzić sobie z przypadłością, jak moja, podzielcie się nimi ze mną. Będę wdzięczna;)

A tymczasem jedno z moich ostatnich DIY: sweter z ćwiekami


xoxo Dominika

niedziela, 18 listopada 2012

Koktajl bananowy

Są takie momenty w życiu, kiedy chodzisz od szafki do szafki i szukasz czegoś słodkiego, niestety nie znajdujesz. W takich chwilach ,jak ta którą wyżej opisałam, sięgam po blender i robię koktajl. Najbradziej lubię koktajl truskawkowy, ale o tej porze roku ciężko o te owoce. Postanowiłam, więc wykorzystać do napoju banany. Koktajl wyszedł smaczny i do tego zdrowy, bo nie jest osłodzony cukrem :)


Co będzie potrzebne: (porcja na 4 szklanki)

- 4 banany
- 400g jourtu naturalnego
- 1 szklanka mleka
-3/4 łyżeczki cynamonu
- 1,5 łyżki miodu

Jak przygotować:

Pokroić banany, wrzucić do blendera, dodać jogurt, mleko, cynamon i miód, następnie włączamy blender i czekamy aż całość będzie miała gładką konystencję. Gotowy koktajl wlewamy do szklanek.

xoxo Julia

wtorek, 13 listopada 2012

Skyfall

Dla mnie – przedstawicielki pokolenia 20+, James Bond to Daniel Craig, a cała seria filmów o słynnym agencie zaczyna się od „Casino Royale”. I to właśnie ten film wolę obejrzeć po raz któryś niż wracać do wcześniejszych z serii. I pewnie będzie tak jeszcze długo, więc jeśli ktoś chce zgłosić uwagę typu: nie znasz się, niech sobie odpuści. Bond ma być męski, a towarzyszące mu kobiety piękne, tu i teraz, a nie zgodnie z kanonem obowiązującym trzydzieści lat temu. A za piękną uznamy dziś Evę Green, nie Lois Chiles.


„Casino Royale” jest więc dla mnie numerem jeden, jeśli chodzi o filmy z Bondem. „Skyfall” natomiast zasługuje na miejsce drugie.

Film zaczyna się sceną, w której James Bond ginie. A właściwie chce, by tak myślano, ponieważ agenta 007 nie zabija ani przypadkowy strzał, ani upadek z mostu, ani z wodospadu. Kiedy świat myśli, że Bond nie żyje, on nie może robić nic innego, jak w egzotycznym miejscu rozkoszować się towarzystwem pięknej kobiety, popijając przy tym Heinekena (tak Heinekena, nie Martini). I musi wydarzyć się coś naprawdę ważnego, by skłonić go do powrotu do Londynu. Na szczęście pewien łotr – Raul Silva wysadza siedzibę MI6, dzięki czemu możemy cieszyć się blisko dwuipółgodzinnym seansem. 

   źródło: http://www.forumfilm.pl/

W rolę Raula Silvy wcielił się Javier Bardem, którego uwielbiam od czasu „Vicky Cristina Barcelona”. Postać Silvy jest trochę przegięta, zarówno pod względem wyglądu (pofarbowany na blond, długowłosy Hiszpan?), jak i zachowania. Nie można mu jednak odmówić charyzmy i umiejętności. Przez cały film jest trzy kroki przed, co tu dużo mówić, podstarzałym już Bondem, który, wydawałoby się, lata świetności ma już za sobą, a do MI6 wraca tylko dlatego, że jest ulubieńcem M. 

   źródło: http://www.forumfilm.pl/

Bycie pupilkiem to oczywiście nie tylko ulgowe traktowanie, ale i obowiązki, dlatego, by chronić życie M. Bond musi zmierzyć się z przeszłością i wrócić do tytułowego Skyfall, w którym rozgrywa się decydująca scena filmu. 

   źródło: http://www.forumfilm.pl/

I jeszcze dziewczyna Bonda, piękna Bérénice Marlohe, która ma w „Skyfall” rolę epizodyczną. Mi jej aktorstwo nie przypadło do gustu, ale zdania są podzielone, co do tego czy grała tak dobrze, czy tak źle. W końcu kobiety agenta 007 są tylko dodatkiem. Pięknym, ale dodatkiem.  

A Wy widziałyście film? Jak wrażenia?

xoxo Dominika

niedziela, 11 listopada 2012

Jak zrobić kanapkę z Subway'a

Czy wy też czasami będąc w restauracji, fast-foodach itp., stwierdzacie: zrobię sobie takie w domu? Mnie ostatnio taka myśl naszła, gdy jadłam kanapkę w Subway’u. Postanowiłam zrobić kanapkę z kurczakiem teriyaki. Trochę czasu minęło zanim się za to zabrałam, ale wczoraj w końcu ją zrobiłam. Przepis na kurczaka zaczerpnęłam z bloga Dziecinnie Proste, a sos miodowo-musztardowy zapożyczyłam od Madame Edith. A oto przepis na 4 kanapki.
Kurczak

Co będzie potrzebne:

ok. 500g piersi z kurczaka;
100 ml maggi;
150 ml soku z ananasa;
łyżeczka imbiru;
łyżeczka granulowanego czosnku;
szczypta pieprzu;
2 łyżki cukru;
2 łyżki miodu;
łyżeczka musztardy Dijon;

1.Maggi i sok z ananasa wlewamy do miski. Dodajemy imbir, czosnek, pieprz, cukier, miód i musztardę. Wszystko mieszamy, do momentu, aż cukier się rozpuści.
2. Do uzyskanej marynaty wrzucamy pokrojone kawałki kurczaka i zostawiamy całość na 5-10 minut (ja zostawiłam na 10).
3. Po 10 minutach kurczaka wyciągamy z marynaty i pieczemy na patelni. Kurczak jest upieczony, gdy ma kolor brązowy.
Sos

Co będzie potrzebne:

3 łyżeczki musztardy (powinna być łagodna);
3 łyżeczki miodu;
3 łyżeczki oliwy z oliwek;
3 łyżeczki wody przegotowanej (ostudzonej);
3 łyżeczki octu winnego;

Wszystkie składniki umieszczamy w miseczce i mieszamy do uzyskania jednolitej masy.
Kanapka

Co będzie potrzebne:

2 długie bagietki;
starty parmezan;
mieszanka sałat;
3 pomidory;
5 małych ogórków kiszonych; 

1. Rozgrzewamy piec do temp. 200 stopni.
2. Dzielimy bagietki na połowy i przecinamy je. Środek bagietek posypujemy niewielką ilością parmezanu.
3. Wkładamy bagietki do nagrzanego pieca na około 10 minut.
4. Po 10 minutach wyciągamy bagietki. W środek wkładamy sałatę, pokrojone w plasterki pomidory i ogórki. Dodajemy wcześniej upieczonego kurczaka, całość posypujemy parmezanem i polewamy sosem.
Kanapka gotowa!:)

To, jakie warzywa dodacie, zależy od Waszej inwencji . Ja niestety nie przepadam za większością warzyw, dlatego w kanapce jest ich tak mało.

xoxo Julia




czwartek, 8 listopada 2012

Live what you love, czyli zrób sobie motywujący obrazek


Jeszcze w wakacje, gdy bawiłyśmy się z Julią w małych majsterkowiczów, przemalowałam na biało starą ramkę. Ramka przeleżała potem kilka miesięcy na półce z książkami, bo tak się składa, że nie należę do osób, które obstawiają wnętrza swoimi zdjęciami lub zdjęciami swoich bliskich. Do tego trzeba pewnie dorosnąć, a poza tym większość zdjęć, które posiadam (zwłaszcza tych, na których jestem ja) nadaje się raczej do przechowywania w ciemnych szufladach niż wystawiania ich na widok publiczny (gdyby ktoś kiedyś organizował kurs pt. „Jak dobrze wychodzić na zdjęciach” to ja chętnie). Tak więc ramka pewnie by jeszcze leżała, gdybym nie natrafiła w internecie na fajny obrazek zrobiony z próbników farb. Też taki zachciałam. A, że w większości marketów próbniki znajdują się w jednej dużej książce, często przymocowane łańcuchem do biurka, przy którym siedzi groźnie wyglądający pan (albo pani), i nie można ich zabrać do domu, musiałam sobie radzić inaczej. Zamiast próbników użyłam kolorowego papieru, z którego wycięłam małe kwadraciki. Zajęło mi to pół wczorajszego dnia, ale na szczęście studenci czwartego roku dysponują całkiem sporą ilością czasu wolnego.
 
To będzie potrzebne:

kartka papieru;
ekierka;
ołówek;
kolorowy papier;
klej;
ramka;

W wykonaniu obrazka nie ma żadnej większej filozofii. Mierzymy kartkę, na której chcemy zrobić nasz obrazek i ustalamy, jakiej wielkości powinny być kwadraty (tudzież prostokąty, ponieważ moje miały wymiary 2,6 x 2,7 cm). Wycinamy je. Układamy je, jak nam kolorystycznie pasuje, i naklejamy. Potem wycinamy z papieru literki (najlepiej czarne lub białe) i tworzymy z nich jakiś motywujący napis. Wkładamy do ramki i stawiamy w widocznym miejscu. Spoglądamy na niego kilka razy dziennie.
P.S. Mój napis z założenia miał być krzywy, jednak wyszedł bardziej prosty niż krzywy, przez co to, co miało być krzywe wydaje się bardziej krzywe niż powinno ;)  Ktoś zrozumiał? ;)

sobota, 3 listopada 2012

Na 3 sposoby: musztardowa koszula

Jakie barwy kojarzą Wam się z jesienną garderobą? Nam, oprócz klasycznych czerni i szarości, butelkowa zieleń, burgund i kolor musztardowy. Z całej gamy ten ostatni wydaje się właśnie najmniej wdzięczny. Pewnie dlatego w naszej szafie znajduje się tylko musztardowa koszula, która dodatkowo nie należy do ubrań, po które często sięgamy. Najczęściej zestawiamy ją w towarzystwie czerni, ale z niebieską spódniczką wygląda równie dobrze. Tym wpisem zaczynamy kolejną nowość na naszym blogu.

Zestaw 1

Pierwszy zestaw to właśnie musztardowa koszula w towarzystwie czerni. Żeby nadać stylizacji trochę charakteru zamiast jeansów, wybrałyśmy spodnie z ekologicznej skóry. Dla kontrastu, górę utrzymałyśmy w grzeczniejszym stylu, dlatego koszulę zapięłyśmy na ostatni guzik, a pod szyją zawiązałyśmy czarną tasiemkę. Taki strój sprawdzi się nawet w szkole.
Koszula – Bershka
Spodnie – Terranova (Allegro)
Buty – CCC
Tasiemka – pasmanteria
Bransoletki – Apart, Lookah

Zestaw 2

Druga propozycja to coś dla wielbicielek jeansów. My wprawdzie staramy się nie nosić ich 24/7, jak to bywało kiedyś, ale czasami tylko one wydają nam się sensownym rozwiązaniem. Zwłaszcza, gdy musimy spędzić sporo czasu poza domem. 
Koszula – Bershka
Jeansy – Bershka
Wisiorek – H&M
Lordsy – DeeZee

Zestaw 3

W ostatnim zestawie dodałyśmy trochę koloru. Musztardową koszulę połączyłyśmy w nim z niebieską spódnicą. Do tego dobrałyśmy najwygodniejsze buty tej jesieni, czyli sneakersy na koturnie. Gdyby nie to, że drą wszystkie skarpetki, nosiłabym je codziennie. 
Koszula – Bershka
Spódniczka – H&M
Buty – New Look 

czwartek, 1 listopada 2012

Listopadowe listy życzeń

Dzisiaj pierwszy dzień nowego miesiąca, dlatego dzielimy się z Wami naszymi listami życzeń. Listopad jest najmniej lubianym przez nas miesiącem, mamy wrażenie, że jest nadzwyczaj szary i ciągnie się w nieskończoność. Ciepły sweter, dobra książka, muzyka z fioletowych słuchawek i pyszne muffiny z pewnością by nam go umiliły. A co znajduje się na Waszych listopadowych listach zakupów? 


Biała szkatułka na biżuterię (koniecznie z przegródkami)
Ciepły, szary sweter Zara
Korektor Touche Eclat YSL Douglas
Czarna torba z ćwiekami H&M
Fioletowe słuchawki Urbanears Answear.com
Militarna koszula Stradivarius

 
Forma do muffinów Ikea
Aparat Canon 60D
Złote jabłko Be Delicious DKNY Douglas
Książka „Europa na zakupach” Empik
Książka „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Empik
Czarna poduszka Ikea
Tusz do rzęs Maybelline Collosal Volume Express Smokey Eyes
Czarne rurki Bershka


Zobacz także nasze pozostałe LISTY ŻYCZEŃ

wtorek, 30 października 2012

Paleta Sephory

Jaki był najlepszy prezent, który dostałyście na Święta? Moim był aparat fotograficzny, ale zaraz za nim plasuje się paleta do makijażu z Sephory, którą dostałam od mojej ulubionej i zarazem jedynej siostry Dominiki ;) Początkowo myślałam, że nie będę jej używać, jednak przydaje mi się bardzo, np. przy robieniu zdjęć. Postanowiłam więc trochę wam o niej napisać.
Cena: 210 zł, aczkolwiek w promocji widziałam ją za ok. 100 zł

Co zawiera:
- 98 cieni
- 70 błyszczyków
- 6 eyelinerów
- 3 kredki do oczu
- 2 kredki do ust
- 3 róże do policzków
- tusz do rzęs
- lusterko
- 4 pędzelki
Jeśli chodzi o cienie, wybór kolorów jest ogromny, mi osobiście takie odcienie (czyli bardziej pastelowe niż świecące) bardzo się podobają. Niestety, ta część palety najbardziej mnie też rozczarowała. Kolory są świetne, ale cienie bardzo krótko utrzymują się na powiece, szybko się ścierają. Do makijażu na co dzień będą idealne, jednak jeśli już chcemy zrobić makijaż wieczorowy to tych cieni nie polecam.

Błyszczyki – znów wielki wybór kolorów, jednak większość tylko nadaje połysk, nawet jeśli ich kolor jest żółty lub pomarańczowy. Błyszczyki w odcieniach różowym, bordowym, czerwonym i brązowym nadają ustom kolor. Uwielbiam szczególnie te w odcieniach różowych, bo sama lubię niezbyt mocny makijaż ;) Także błyszczyki z tej palety polecam!

Eyelinery – bardzo podobają mi się ich kolory, bo oprócz typowego czarnego i brązowego, mamy też: fioletowy, turkusowy, zielony i różowy. Do nakładania eyelinerów, potrzebny nam będzie jeszcze pędzelek (ale ten jest w zestawie, więc bez obaw), eyelinery bardzo dobrze się nakłada i efekt także jest świetny.

Kredki do oczu i ust – nie rozmazują się, a to według mnie najważniejsze. Kredek do ust używam tylko przy wykonywaniu makijażu do zdjęć, ale bardzo dobrze spełniają one swoją rolę. Co do kredek do oczu lepiej opowie o nich Dominika, która notorycznie je ode mnie pożyczała i dlatego niewiele z nich zostało ;)

Róże do policzków – najlepsze co pojawiło się w tej palecie. Naprawdę nigdy na lepsze nie trafiłam. 3 kolory, ale dla każdej karnacji znajdzie się odpowiedni odcień. Świetnie podkreślają kości policzkowe. To element palety, który najczęściej używam. Po stokroć polecam!

Maskara -  bardzo malutka, ale za to bardzo dobra. Dobrze rozczesuje i wydłuża rzęsy. Dla niej odstawiłam maskarę z Maybelline, ale niestety już się skończyła.

Całej palecie dałabym ocenę 4/5. Odjęłabym punkt tylko za te cienie. Moim zdaniem paleta nadaje się dla osób, które raczej profesjonalnie nie zajmują się makijażem, chyba że dokupi się do tego inną paletę z cieniami. 
Mam nadzieję, że już niebawem będziecie mogli zobaczyć makijaż, który wykonam za pomocą tej palety.


xoxo Julia

niedziela, 28 października 2012

Krem z dyni

Dynia niezbyt często gości w naszym domu. Kupujemy ją zazwyczaj raz do roku i po przygotowaniu jednej potrawy jesteśmy zbyt zniechęcone obieraniem i krojeniem, by w krótkim czasie sięgnąć po nią kolejny raz. Do tej pory najczęściej przygotowywałyśmy z niej jakieś nieskomplikowane potrawy jednogarnkowe. Naszym faworytem jest póki co ten gulasz. Wczoraj natomiast, po raz pierwszy zrobiłyśmy z dyni zupę. Wyszła bardzo smaczna. Jednak, jeśli macie w planach nakarmienie zgrai mięsożerców, nie zapomnijcie o drugim daniu.. Nas od niedoboru mięsa uratowała pizza na kolację ;)

 

To będzie potrzebne:

średniej wielkości dynia;
3 pomidory;
2 duże ziemniaki;
mielona papryka (słodka lub ostra);
2 kostki bulionowe (drobiowe lub warzywne);
2 ząbki czosnku;
starty żółty ser;


Dynię myjemy, obieramy i oczyszczamy z pestek. Miąższ kroimy w kostkę.

Ziemniaki obieramy, myjemy, kroimy w kostkę i dokładamy do dyni. Całość zalewamy 5 szklankami wody. Gotujemy, aż warzywa będą miękkie. W trakcie gotowania wrzucamy do zupy kostki bulionowe i pokrojone w kostkę pomidory (sparzone i obrane).

Zupę miksujemy, a następnie mocno podgrzewamy. Przyprawiamy do smaku czosnkiem, solą, pieprzem i mieloną papryką. Przed podaniem posypujemy żółtym serem.  

czwartek, 25 października 2012

Czarne łebki w occie

Ostatnio pytałyście nas, co zrobimy z grzybów, które zebrałyśmy w sobotę. Część suszymy na Wigilię, część od razu przerobiłyśmy na sos grzybowy, a resztę zamknęłyśmy w słoikach. W tej ostatniej postaci smakują nam chyba najbardziej. I trochę żałujemy, że starczyło ich tylko na 5 słoików.

 
To będzie potrzebne:

Woda;
Szklanka octu;
Cebula;
Czarne łebki;
Kilka liści laurowych;
Kilkanaście ziaren ziela angielskiego;
Kilka ziaren jałowca;
Szczypta soli;
2 płaskie łyżki cukru;

Grzyby oczyszczamy i obgotowujemy w osolonej wodzie przez 2 minuty. My na pięciolitrowy garnek dałyśmy czubatą łyżkę soli. Grzyby odcedzamy i wkładamy do słoików. Teraz z 5 szklanek wody, pokrojonej w plastry cebuli, liści laurowych, ziela angielskiego, ziaren jałowca, szczypty soli i cukru przygotowujemy zalewę. W tym celu składniki umieszczamy w garnku i zagotowujemy. Gorącą zalewę przelewamy do słoików. Słoiki zakręcamy i odstawiamy do góry dnem.

Tak przygotowane grzyby nadają się do jedzenia po miesiącu. My zazwyczaj otwieramy je jednak dopiero na Boże Narodzenie.

wtorek, 23 października 2012

Drożej/taniej

Nie wiem jak Wy, ale ja coraz częściej odnoszę wrażenie, że kupując ubrania w niektórych sklepach, płacimy tylko za markę a nie za produkt. Kiedyś nie zawracałam sobie głowy
takimi spostrzeżeniami, tylko biegłam do sklepu i kupowałam co popadnie, nie patrząc czy w
innym sklepie nie ma czegoś bardzo podobnego (wręcz tego samego) i tańszego. Pewnie myślicie teraz „ale w droższych sklepach rzeczy są lepsze gatunkowo”. Z własnego doświadczenia i również z doświadczenia bliskich mi osób wiem, że tak wcale nie jest. Ubrania „markowe” niszczą się tak samo szybko, jak inne. Zresztą nie oszukujmy się, która z nas kupuje coś, żeby jej służyło przez kilka lat. Są oczywiście wyjątki, warto zainwestować np. w małą czarną.

Uważam, że sklepy, które oczekują od nas wydania większej kwoty na produkt, powinny oferować lepsze jakościowo ubrania. Póki co, w każdym sklepie mamy podobne do siebie rzeczy pod względem, zarówno wyglądu, jak i jakości. Specjalnie dla
Was przeprowadziłam małe śledztwo, które ma Wam pokazać, jak wiele ubrań z różnych sklepów jest do siebie podobnych i jak bardzo te ubrania różnią się ceną. Jak wiecie z jednej, z poprzednich notek, razem z Dominiką byłyśmy na zakupach w jednej z toruńskich galerii (tak mamy w Toruniu je aż dwie). Moim zadaniem było znalezienie parki na zimę. Nawet nie pomyślałam, że w każdym, dosłownie w każdym, sklepie znajdę chodź jedną parkę w kolorze khaki, a tu proszę Bershka, Stradivarius, C&A, Zara, Mango… wszędzie parki. Wszystkie były do siebie podobne, wykonane z tego samego materiału, a ceny wahały się od 299 zł do 499 zł. Wyszłam z założenia, że nie chcę przepłacać, dlatego wybrałam tą za 299 zł. Bo żeby płacić za prawie to samo 200 zł więcej, trzeba być naprawdę snobem. Zastanówmy się, więc czy naprawdę warto płacić dwa razy tyle, tylko po to żeby chwalić się „droższym” logo na spodniach czy bluzce. Kogo to obchodzi czy masz spodnie z drogiej sieciówki, czy z tańszej, grunt to czuć się w czymś dobrze, mieć swój styl i być oryginalnym, bez względu na markę.

Teraz kilka przykładów podobnych ubrań w różnych sklepach
1. Pull&Bear 79,90 zł
2. Zara 169 zł
3. Bershka 79,90 zł
1. Zara 169 zł
2. Bershka 139 zł
3. Topshop 38 funtów
4. Pull&Bear 99,90 zł
1. Pull&Bear 239,90 zł
2. Stradivarius 299,90 zł
3. Mango 449 zł
1. Bershka 139 zł
2. Topshop 48 funtów
3. Zara 199 zł

P.S. Chciałam zaznaczyć, że post nie zawiera lokowania produktu i sama, od czasu do czasu, kupuję w Zarze lub Mango.

xoxo Julia 

sobota, 20 października 2012

Sobota, szósta rano

Niewiele jest rzeczy, które zmotywować nas mogą do wstania o szóstej rano, w sobotę! Dzisiaj wstałyśmy jednak bez narzekania, jeszcze zanim zadzwonił budzik. A złożyło się na to kilka czynników:
- we wtorek padał deszcz;
- ostatnie dni były bardzo ciepłe, jak na tę porę roku;
- cztery osoby miały wolny poranek;
- jeden telefon potwierdził, że da się „to” zrobić;
Wiecie już o czym mowa? 


Tak! Dzisiaj byłyśmy na grzybach ;) Pojechałyśmy w rodzinne strony. Brzmi to szumnie, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że te „strony” znajdują się około 45 minut drogi od naszego aktualnego miejsca zamieszkania. Tam jest jednak inaczej. Jest las, jezioro i rzeka i są różne wspomnienia, więc niech zostaną „rodzinne strony”. Około 7.30 zaopatrzeni w kosze, nożyki i rękawiczki oraz ciastka (dla tych bardziej głodnych) ruszyliśmy do lasu. My zbierałyśmy tylko jeden rodzaj grzybów, które z nam znanej nazwy nie figurują nawet w atlasie (czarne łebki).


We mnie odezwał się szalony grzybiarz i uzbierałam ich naprawdę sporo. Julia natomiast skwitowała ilość znalezionych grzybów charakterystycznym dla siebie stwierdzeniem: „Szału ni ma”. Ostatecznie ich jednak trochę było, a widać to zwłaszcza teraz, gdy czekają na przerób i chętnego, który się tego podejmie. Po prawie czterogodzinnym spacerze byłyśmy obolałe i zmęczone, ale chcemy jeszcze i to najlepiej w tym roku.


Spostrzeżenie z dzisiejszej wycieczki: domek nad jeziorem, w którym w przyszłości chcę mieszkać z chęcią wymienię na domek w lesie;)

P.S. Zwróćcie uwagę na przykładowe stroje grzybiarzy. Niezbędne elementy to:

- kaptur lub czapka - żeby nie szukać we włosach kleszczy i pająków,
- kalosze - nawet, jeśli macie takie, które ktoś musi pomagać Wam ściągać, jak Julia,
- odblaskowy plecak – na wypadek zagubienia się w lesie. Koniecznie poinformujcie współtowarzyszy przynajmniej trzykrotnie o tym, jakiego koloru plecaka mają szukać, gdy znikniesz im z oczu.
- rękawiczki

czwartek, 18 października 2012

Zakupy


Wczoraj, w przerwie między zajęciami, wybrałyśmy się na małe zakupy. Tym samym złamałam swoje postanowienie pod tytułem: żadnych nowych ubrań do połowy listopada. Wytrzymałam dwa tygodnie. I tak nieźle ;) A oto, co kupiłyśmy:
 
Ja:
Jeansy Bershka, szal Zara 

Julia:
Parka Stradivarius

A po zakupach, czas na posiłek:
Kanapki w Dominium się zepsuły. Kiedyś były lepsze i większe, i ciepłe, i z frytkami, a teraz tylko ogórka kiszonego dorzucili ;)

wtorek, 16 października 2012

Zmiany

Z pewnością zdążyłyście już zauważyć odmieniony wygląd naszej strony oraz nowe kategorie, które się na niej pojawiły. Od jakiegoś czasu blog przestał sprawiać nam tyle frajdy, ile sprawiał na początku, dlatego postanowiłyśmy go tak pozmieniać, by był bardziej nasz. Po pierwsze, pozbyłyśmy się słodkich różowo-fioletowych kolorów oraz równie słodkiej babeczki z nagłówka i postawiłyśmy na prostotę. Zwiększyłyśmy także liczbę poruszanych na stronie tematów. Chcemy, by nasz blog rozwijał się w kierunku bloga lifestyle’owego (bardzo modne ostatnio słowo), dlatego dorzucimy też coś, czego do tej pory tu brakowało, czyli NAS;) A oto, czego możecie spodziewać się, zaglądając do konkretnych działów:

MODA – w dalszym ciągu znajdziecie tu artykuły poradnikowe, dorzucimy także inspiracje, kolekcje, które wpadły nam w oko, a może i dodamy nawet nasze „stylizacje”.

ZDROWIE I URODA – zdrowe odżywianie, czyli coś, co bardzo byśmy chciały, ale wychodzi nam różnie, sport, z którym jest podobnie, jak ze zdrowym odżywianiem oraz testowanie kosmetyków, których wcale nie mamy aż tak dużo.

KUCHNIA – czyli w głównej mierze przepisy na różne przysmaki, ale również recenzje książek i programów kulinarnych.

CZAS WOLNY – wszystko to, co robimy gdy nie jesteśmy na uczelni, nie pracujemy i nie siedzimy przy komputerze. Okej, w głównej mierze pewnie śpimy, ale czasem zdarzy nam się gdzieś pójść lub przeczytać/obejrzeć coś fajnego.

PRZYJĘCIA – tutaj znajdziecie wszelkie imprezowe dekoracje, które do tej pory były głównym tematem naszego bloga.

DIY – gdy najdzie nas ochota, żeby coś obciąć, doczepić itp., wrzucimy to właśnie tutaj.

Brzmi ambitnie, prawda? Trzymajcie kciuki za powodzenie i podzielcie się Waszymi pomysłami. Z chęcią dowiemy się, co byście tu widzieli ;)

sobota, 13 października 2012

Dekoracja szklanek

Dzisiejszy wpis będzie krótki, ponieważ niedługo wybywamy cieszyć się weekendem. Pokażemy Wam, jak w szybki i prosty sposób przyozdobić szklanki. Wersję z cukrem nasza mama stosowała już dawno, dawno temu, na opcję czekoladową trafiłyśmy natomiast przeglądając internet. Ostatnio, często się nam zdarza, że wszystko, co próbujemy wykonać z roztopioną czekoladą, kończy się porażką. Nie wyszły nam już maczane w czekoladzie owoce i ciastka. Tym razem się udało, a pechowa passa, miejmy nadzieję, została przerwana. 
 
To będzie potrzebne:

szklanki;
kolorowa posypka;
czekolada;
białko;
cukier;
cytryna;
Wersja I
Szklankę odwracamy do góry dnem i zanurzamy w białku, a następnie obtaczamy w cukrze. Szklankę dekorujemy cytryną.

Wersja II
Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Szklankę odwracamy do góry dnem i zanurzamy w rozpuszczonej czekoladzie, a następnie obtaczamy w kolorowej posypce.

Do takich szklanek pasują własnoręcznie OZDOBIONE SŁOMKI.

wtorek, 9 października 2012

Książka na wieczór: Bloger

Do Kominka mam nastawienie bardzo różne. Pierwszy raz na jego bloga trafiłam, gdy dopiero zaczynał raczyć świat swoimi dosadnymi przemyśleniami. Mimo, iż byłam wtedy zbuntowaną małolatą, nawet dla mnie jego język wydawał się zbyt ostry i zniechęcał do dalszego czytania. Dlatego wyszłam i wykasowałam z pamięci na dobrych kilka lat. Wróciłam stosunkowo niedawno. W momencie, w którym autor miał już trzy blogi, tysiące wielbicieli i godne pozazdroszczenia wpływy z reklam. Wow – pomyślałam i dodałam blogi Kominka do zakładek. Muszę przyznać, że nadal nie należę do grona jego wielbicieli, nie marzę o tym, żeby się z nim umówić, nie komentuję jego wpisów, nie przybijam łapek itd. Nie zaglądam tam nawet codziennie, bo bardzo szybko pojawia się u mnie przesyt Kominkiem. Gdy jednak dawkuję go sobie w rozsądnych ilościach, potrafię dostrzec doświadczenie i wiedzę, jaką ma na temat blogowania. I nie przeszkadza mi wtedy, że sprawia wrażenie zarozumialca.
O tym, że Kominek wydaje poradnik dla blogerów, dowiedziałam się krótko po tym, jak założyłam tego bloga. Oczami wyobraźni widziałam już, jak po jego przeczytaniu rzucam studia, pracę i całymi dniami siedzę przy komputerze, by obserwować, jak na moim koncie pojawiają się kolejne tysiące, bo w końcu MAM BLOGA. Na szczęście, jeszcze przed założeniem swojej strony stwierdziłam, że fajnie byłoby na niej zarabiać, ale swoją godność mam i nie zamierzam rozsyłać maili do producentów kosiarek, prezerwatyw i niewygodnych butów z zapytaniem czy nie zechcieliby się u mnie zareklamować (w końcu „aż” 100 osób dziennie do mnie zagląda, i co z tego, że to tylko znajomi i rodzina). W przeciwnym razie książka Kominka mogłaby spowodować u mnie głęboką depresję. Nie jest to bowiem poradnik z serii „Jak zdobyć milion w miesiąc”, bo każdy wie jak: ukraść.
Książka Kominka zachęca, motywuje i nastawia na ciężką pracę. Wyjaśnia, jak funkcjonuje blogosfera i, na co należy zwrócić uwagę prowadząc bloga. Znajdziecie w niej rady dotyczące tworzenia tekstów (jak wzruszyć czytelnika, jak stworzyć dobry lead, jak puentować swoje wpisy), technologii (jakich programów używa bloger, jakiego sprzętu potrzebuje, jaką firmę hostingową wybrać) oraz zarabiania (jak przygotować ofertę reklamową, jak na takie oferty odpowiadać, jak podpisywać umowy). Krótko mówiąc, to najlepszy z dostępnych poradników dla blogerów, w którym wszystkie wskazówki wzbogacone są przykładami z życia Kominka lub znajomych mu osób. Powinien przeczytać go każdy, kto zabiera się za pisanie bloga lub pracuje w firmie, która w bliższej bądź dalszej przyszłości planuje współpracę z blogerami: żeby zobaczyć, jak to wygląda od drugiej strony. Jedyne, do czego można się przyczepić to strona edytorska. Literówki można przeżyć, ale dzielone wyrazy, które zaczynają się na jednej, a kończą na drugiej stronie, bolą!
 
Książkę można kupić TUTAJ



P.S. Książka dosłownie „na wieczór”. Mimo 363 stron, czyta się ją naprawdę szybko.

sobota, 6 października 2012

Babeczki z motylkami

Jeszcze w wakacje, będąc w Trójmieście, Julia odwiedziła Magnolia Cupcakes. Wtedy też postanowiła, że przy najbliższej okazji sama zrobi muffiny, które nie tylko dobrze smakują, lecz również pięknie wyglądają. Po tygodniu oswajania się z finansami, rachunkowością i innymi powiązanymi przedmiotami (moja mała siostrzyczka zaczęła właśnie swój pierwszy rok studiów), Julia przygotowała nam babeczki z motylkami. Coś mi się wydaje, że to ich zapach przyciągnął dziś do nas tylu gości.

Uwaga: babeczki są okrutnie słodkie. Nawet osoby, w których słowniku nie istnieje pojęcie „za słodkie” wymiękają. Nam udało się zjeść jedną. Na pół;)
 
To będzie potrzebne:

Na babeczki:
125 g masła;
125 g cukru;
2 jajka średniej wielkości, lekko ubite;
łyżeczka ekstraktu waniliowego;
125 g mąki pszennej;
75 g posiekanej białej czekolady;
łyżka mleka;
szczypta soli;
łyżeczka proszku do pieczenia;

Do dekoracji:
100 g lukru plastycznego (do kupienia na Allegro);
350 g cukru pudru;
175 g miękkiego masła;
łyżeczka ekstraktu waniliowego;
szczypta soli;
2 łyżki wody;

Narzędzia:
papier do pieczenia;
wałek do ciasta;
mała wykrawaczka w kształcie motyla;
biała kartka formatu A4;
rękaw cukierniczy + końcówka;
miseczka i łyżeczka;
1. Na gładkiej powierzchni rozwałkowujemy lukier plastyczny. Aby masa nie przywierała do wałka, smarujemy go odrobiną oleju (przy jasnych kolorach) lub oprószamy cukrem pudrem (przy ciemnych kolorach). Wykrawaczką wycinamy motylki. 
2. Białą kartkę zginamy w harmonijkę. Zagięcia wykładamy papierem do pieczenia i przyciskamy lekko kartkę, aby nadać motylkom wygląd owada w locie. Pozostawiamy do wyschnięcia (najlepiej na całą noc).
3. Piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni, a formę do babeczek wykładamy papilotkami. 
4. Łyżką mieszamy masło i cukier, aż uzyskamy lekką i puszystą masę. Dodajemy ubite jajka, ekstrakt waniliowy i mieszamy. Do osobnej miski przesiewamy mąkę i proszek do pieczenia, a następnie dodajemy je do masy. Dosypujemy kawałki czekolady. Jeśli masa jest zbyt gęsta, dodajemy łyżkę mleka.
5. Masę nakładamy do papilotek do dwóch trzecich wysokości. Pieczemy przez 12-20 minut, aż babeczki zrobią się złocistobrązowe. Pozostawiamy je w piekarniku jeszcze na kilka minut, a następnie odstawiamy do ostygnięcia.
6. W międzyczasie przygotowujemy masę do dekoracji. Cukier puder wsypujemy do miseczki i dodajemy miękkie masło. Mikserem dokładnie łączymy składniki, a następnie dolewamy wodę i ekstrakt waniliowy. Ubijamy składniki na puszystą masę.
7. Gdy babeczki ostygną, możemy zabrać się za dekorowanie. Rękaw cukierniczy wypełniamy do połowy kremem, który wyciskamy wokół zewnętrznej krawędzi babeczki, zakreślając coraz mniejsze kółka i kierując się ku górze. 
8. Zdejmujemy motylki z papieru i delikatnie umieszczamy po dwa na kremowym stożku. 



P.S. Radzimy zwiększyć proporcje, przygotowując krem do dekoracji, ponieważ nam wystarczyło go tylko na 6 babeczek.



Przepis na babeczki i dekorację (odrobinę zmieniony) pochodzi z gazety „Dekoracja ciast. Sztuka ozdabiania ciast, ciasteczek i tortów”.

czwartek, 4 października 2012

DIY: pudełka na buty

Całkiem niedawno porządkowałam swoje buty i z lekkim zaskoczeniem odkryłam, że zajmują one około połowy szafek przeznaczonych dla wszystkich domowników. Czyli jakieś 3-4. Nie liczę oczywiście kilku par, które podczas sprzątania wyrzuciłam, tych zimowych, które leżą na strychu i kilku najładniejszych, które trzymam w pokoju. Z tymi ostatnimi postanowiłam coś zrobić, ponieważ przechowuję je, między drzwiami a regałem z książkami, w plastikowych pudełkach, które ciągle się rozpadają. Stwierdziłam, że oryginalne pudełka od butów są o wiele trwalsze, ale jednak niezbyt ładne. Dlatego też postanowiłam zrobić z nimi coś, co spełni wszystkie moje wymagania. Zobaczcie, co z tego wyszło.
 
To będzie potrzebne:

pudełka od butów;
papier do pakowania prezentów;
sztywna folia PCV (ja wykorzystałam jedno z rozpadających się pudełek);
nożyczki;
ołówek;
klej;
linijka;
gąbka do nakładania kleju;
dwustronna taśma klejąca;
1. Na kolorowym papierze rysujemy siatkę pudełka od butów, zostawiając z każdej strony około 1,5 centymetra zapasu.
2. Na jednym z mniejszych boków pudełka rysujemy prostokąt, który powinien zaczynać się około 1,5 centymetra od każdej krawędzi, a następnie go wycinamy.
3. Z kolorowego papieru wycinamy siatki pudełka. Boki kartonu smarujemy klejem, a następnie oklejamy je wyciętą z papieru siatką. W razie konieczności, przycinamy. 
4. W miejscu wyciętego prostokąta wycinamy również kolorowy papier, a następnie, za pomocą dwustronnej taśmy, przyklejamy tam kawałek sztywnej folii PCV. 
5. Teraz oklejamy przykrycie pudełka. W tym celu powtarzamy krok 1 i 3. Gotowe!



A Wy macie jakieś sposoby na przechowywanie butów?